Życie po aborcji

„OZON”
Luiza Łuniewska/2006-03-23

Życie po aborcji

Prawda o poaborcyjnej traumie jest niewygodna. Dla tych, którzy wbrew faktom negują jej istnienie. I dla tych, którzy winą chcą obarczać tylko złych lekarzy i wyrodne matki. Jak jest naprawdę? Ania i Zośka mają taki rytuał niedzielnego popołudnia: wychodzą z domu, kupują znicz w małym całodobowym sklepiku na rogu, a potem wędrują do stojącej pod lasem kapliczki. – Idziemy do Michałka – szczebiocze czteroletnia Zosia. Zapalają świeczkę. Dla braciszka. Dla synka. Anka wie, że wkrótce nadejdzie dzień, gdy Zosia spyta, dlaczego jej brata nie pochowano na cmentarzu jak prababcię i pradziadka. Wyjaśni jej wtedy, że był zbyt malutki. Żył tylko u mamusi w brzuchu. Dopiero gdy Zośka będzie wystarczająco duża, powie jej całą prawdę o tym, jak usunęła ciążę. Beata, matka Anki i babcia Zosi, zrozumiała już wiele, ale tych niedzielnych wypraw nie może. – Ponoć cię wyleczyli ci psychiatrzy!? – zrzędzi. – Więc dlaczego to robisz sobie i temu dziecku?! Anka czasami nie odpowiada, a czasami tłumaczy raz jeszcze, że wybaczyć sobie i innym, to nie znaczy zapomnieć. A gdy idzie spać, układa w myślach opowieść dla Zosi. Dzięki psychiatrom i terapeutom, którzy leczyli ją z poaborcyjnej traumy, już wie jak zacząć. – Kobieta, która decyduje się na taki zabieg, musi mieć wystarczający poziom autoagresji: żeby skrzywdzić siebie i swoje nienarodzone dziecko. A ta przecież nie bierze się znikąd – wyjaśnia psycholog Andrzej Winkler. – Wyrodne matki nie biorą się z powietrza. Przyczyn takiej decyzji trzeba szukać w domu rodzinnym, w przemocy, w zaniedbaniu, emocjonalnym chłodzie. Anka, wypieszczona jedynaczka, miała teoretycznie wszystko. Zagraniczne wyjazdy, prywatne lekcje. Rodzice pokazywali, że ją kochają, ale ona tego nie czuła. Starała się spełniać jednak ich oczekiwania. Studia na SGH, narzeczony z przyszłością. Wszystko szło dobrze, aż do wpadki w czasie wakacji pod koniec studiów. Decyzje o usunięciu podjęli wspólnie z Witkiem. Nie mieli pieniędzy. Poprosiła mamę. Powiedziała, że jej przyjaciółka ma kłopoty. Taka historia grubymi nićmi szyta. – Niewiele pamiętam. Pośpiech. Szukanie pieniędzy. Szukanie lekarza – mówi Anka. – Nie miałam czasu się zastanawiać, ale i nie miałam takiej potrzeby. Potem był zabieg w prywatnym gabinecie. Metaliczny chłód narzędzi przy badaniu. Zastrzyk w rękę. Z pozoru żadnej traumy. Wybudzenie. Ulga. Naprawdę. Płakać zaczęła po powrocie do domu. – To hormony – tłumaczył Witek. – Lekarz mówił, że tak może być. Przejdzie. Nie przechodziło jeszcze długo. Przestała płakać. Ale została potworna, wręcz fizyczna, pustka w środku. Zostały też te natrętne myśli. Teraz wie, że zareagowała jak większość kobiet. Smutek i przygnębienie po aborcji odczuwają niemal wszystkie. Dla 80 proc. skrobanka jest większą traumą, niż przypuszczały. Zwłaszcza dla tych, które usuwać nie chciały. Ewka miała 17 lat. Żadnego wyboru. Prosiła rodziców, by pozwolili jej urodzić. – Nie chcę dodatkowej gęby do żywienia – wściekała się matka. Ojciec Ewki pił, bił. Wszystko było na głowie mamy. Ta nie chciała więcej kłopotów. Bała się, co zrobi stary, gdy dowie się o ciąży córki. Ewa poszła do chrzestnej. Ta jej tłumaczyła, że zniszczy sobie przyszłość. Poszła do spowiedzi. Ksiądz długo mówił o nienarodzonych, ale co Ewa ma konkretnie zrobić, nie powiedział. Mama z chrzestną wykosztowały się na pigułkę poronną. Wzięła. – Długo nic nie czułam. Potem zaczęły się skurcze. Dowlokłam się do łazienki. Tam wyleciało ze mnie dziecko – mówi i płacze. Podniosła je ręką owiniętą papierem toaletowym. Zobaczyła rączki, nóżki. I – sama nie wie dlaczego – wrzuciła do muszli. Spuściła wodę. Ona też w końcu przestała płakać. Ale widok dziecka jej nie opuszczał. Spotykała się też nadal z chłopakiem, który jej „to” zrobił. Ale to już nie było to samo. – Przestałam go kochać, przestałam kochać siebie. Znienawidziłam matkę – opowiada. Nie chciała się uczyć, zaczęła pić, eksperymentowała z narkotykami. Z wrażliwej, fajnej nastolatki nic nie zostało. U Anki było inaczej. Wydawało jej się, że o aborcji zapomniała. Kłopotów ze snem, zaburzeń koncentracji, dziwnych bólów nie kojarzyła z tym wydarzeniem. Mimo to u obu młodych kobiet zdiagnozowano poaborcyjną traumę. Lęki, koszmary, depresje Witold Simon, psychiatra i terapeuta z Kliniki Nerwic Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, zastrzega, że syndrom poaborcyjny w żadnym oficjalnym spisie chorób nie istnieje. Ale w praktyce lekarskiej przyjmuje się, że aborcja może wywołać zespół stresu pourazowego. – Prawdopodobieństwo popełnienia samobójstwa przez kobietę, która dokonała aborcji, jest sześć razy większe niż przez tę, która urodziła. Lęk, koszmary senne, depresja. Skłonność do nadużywania alkoholu, środków psychotropowych i przeciwbólowych. Oziębłość seksualna lub odwrotnie: nadmierna aktywność z przypadkowymi partnerami – wylicza Andrzej Winkler. – Objawy są zróżnicowane, o różnym nasileniu. Często niekojarzone z aborcją. Ale z badań wynika (zależnie od ośrodka, który je prowadził), że dotykają one 37-92 proc. kobiet. Jedne kobiety się głodzą, jakby chciały podświadomie podążyć za nienarodzonym. Inne zatracają się w pracy. I bardzo często zaczynają obsesyjnie pragnąć kolejnego dziecka, które miałoby zastąpić tamto usunięte. Tak było u Anki. Rozstała się z Witkiem. Nie układało im się. Ale wtedy jakby instynkt macierzyński w niej eksplodował. Chodziła po sklepach z ubrankami dla niemowląt, zaglądała do wózków. Chciała swojego maluszka. – Gdy poznałam Andrzeja, szybko zdecydowałam się iść z nim do łóżka. Nie zabezpieczałam się, choć sugerowałam, że mam wszystko pod kontrolą – mówi. Zaszła w ciążę. Andrzej stanął na wysokości zadania – wzięli ślub. Myślała, że teraz wszystko się ułoży. Ale kłopoty zaczęły się już w ciąży. Depresja. Najpierw ciążowa, potem poporodowa. Nie chciała wziąć Zośki na ręce, nie karmiła jej piersią. Płacz dziecka doprowadzał ją do furii. Andrzej zaczął szukać dla niej pomocy. Dopiero po kilku sesjach u psychoterapeuty zrozumiała, co ją dręczy. Trafiła na terapię „Żywa Nadzieja” prowadzoną według dostosowanej do naszych realiów metody Kanadyjczyka prof. Philipa Neya. To program pomocy skierowany do ludzi dotkniętych traumą. – Często jest tak, że w jednej grupie jest mężczyzna, który stracił całą rodzinę w wypadku samochodowym, i kobiety po aborcji – mówi Winkler. Te ostatnie przeważają. – Idąc na terapię, liczyłam, że będzie lepiej. Na początku nie było. Tylko gorzej – Ance po raz pierwszy załamuje się głos. – To było wyciąganie takich rzeczy najintymniejszych, najbardziej bolesnych. Jakby ci ktoś wyrywał wątrobę, posypywał solą i wkładał z powrotem. A na zakończenie mówił: No dobrze, w przyszłym tygodniu zabierzemy się za serce… Ale później wszystko się zaczęło składać w logiczną całość. Anka dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo brakowało jej miłości matki, jak starała się zwrócić na siebie uwagę ojca. Jak zatracała sama siebie, chcąc spełnić ich oczekiwania. Gdy w końcu to zrozumiała, mogła z powrotem uczłowieczyć siebie. Znów stała się Anką. A Michałek stał się Michałkiem. Był z nią przez sześć miesięcy. Gdy dojrzała, by się z nim pożegnać, „pochowała” go pod kapliczką. A do mamy napisała list: „Miałabyś już dwoje wnucząt. Mam do Ciebie żal, że mnie nie powstrzymałaś. Ale przebaczam”. Wiadomość o aborcji córki nie zaskoczyła Beaty. Ale długo nie chciała uznać swojej winy. – Nie wiedziałam, że to tak się skończy – mówi teraz. Anka zaś na nowo buduje swe relacje z rodzicami. Rozstała się z Andrzejem. Wciąż uczy się kochać Zośkę. – Nie wiem, czy kiedykolwiek pokocham jakiegoś mężczyznę – dodaje. Kiedy zapomnieĆ się nie da Od aborcji Ewy minęły trzy lata. Początkowo szukała pomocy na oślep. Poszła do szkolnego psychologa – kazał zapomnieć. Wrzucała w Internet hasło aborcja. Wyskakiwały strony z drastycznymi zdjęciami zmasakrowanych małych ciałek, nóżek, rączek. Robiło się jeszcze gorzej. Wiele razy czytała książkę Doroty Terakowskiej „Ono”. Utożsamiała się z bohaterką. W końcu trafiła na forum internetowe dla dziewczyn z takimi problemami jak jej. Pomagają sobie nawzajem. Skorzystałaby z profesjonalnej terapii, ale ta jest dla niej za droga: minimum kilkadziesiąt złotych za spotkanie, a powinno być ich też kilkadziesiąt. Z programu „Żywa Nadzieja” korzysta obecnie w Polsce kilkaset osób. A ile powinno? Dokładnie nie wiadomo. Niektórzy terapeuci uważają, że problem poaborcyjnej traumy dotyczy kilku milionów Polaków. Nie tylko kobiet, ale także mężczyzn i dzieci. Andrzej Winkler jako psycholog zaczynał pracę na oddziale odwykowym. I tam, jak twierdzi, spostrzegł ten wzajemnie napędzający się mechanizm: przemoc, alkoholizm, aborcja, agresja i od nowa. Wszystko ma przyczynę i skutek. Dzieci, które się rodzą w rodzinach, gdzie dokonano aborcji, częściej narażone są na przemoc. Ponoć potrafią wyczuć podświadomie, że powinny mieć rodzeństwo. Profesor Philip Ney opisywał przypadek chłopca, któremu wciąż śnił się koszmar: szedł z trójką rodzeństwa pobawić się nad rzekę, nagle piaszczysty brzeg osuwał się i tamci tonęli. Chłopiec był jedynakiem i nie wiedział, że jego matka trzy razy miała aborcję. Mężczyźni, których partnerki usunęły ciążę, często mają problemy z potencją. – Przyczyną jest psychiczna blokada: stosunek płciowy, który wiąże się przekazaniem życia, może okazać się śmiercionośny – mówi Winkler. Zdaniem Witolda Simona, jedną z reakcji na poaborcyjną traumę jest obsesyjne zaangażowanie się w działalność Pro-Life. Ludzie, którzy nazywają kobiety po aborcji „morderczyniami”, którzy nawet fizycznie atakują personel medyczny zaangażowany w wykonywanie zabiegów, z dużą dozą prawdopodobieństwa sami mają nierozwiązany problem poaborcyjnej traumy. Z terapii „Żywa Nadzieja” czasami korzystają całe rodziny. Tak było z panią Żanetą, jej córką i konkubentem. – Za czasów mojej młodości usunięcie ciąży było jak wyrwanie zęba. Nikt się z tym specjalnie nie krył – mówi 50-latka. Zrobiła to cztery razy. Na ostatni zabieg odwoziła ją nastoletnia córka. – Długo się wahałam. Pytałam Tadeusza, ojca dziecka, co mam zrobić. On powiedział, że uszanuje każdą moją decyzję. Bałam się, że maluch urodzi się chory. Miałam już 44 lata, bałam się, że opuści mnie kolejny mężczyzna – tłumaczy. Po aborcji wszystko zaczęło się psuć. – Marysia wcześniej nie sprawiała kłopotów. I nagle w ciągu kilku miesięcy zmieniła się całkowicie: chłopaki, wagary – opowiada Żaneta. Jej związek zaczął się rozpadać. Tadeusz wyprowadził się, choć niby wciąż byli razem. Zdesperowana Żaneta poszła do spowiedzi. Pierwszy raz od wielu lat. Dostała rozgrzeszenie. Ale ani sama nie poczuła się lepiej, ani też nie skończyły się jej kłopoty z bliskimi. Wróciła do konfesjonału. Tym razem spowiednik powiedział jej o możliwości terapii. – Dla mnie ważne było pojednanie z Bogiem – podkreśla. Za każde z jej nienarodzonych dzieci odprawiono mszę. W zeszłym roku zawarli z Tadeuszem sakrament małżeństwa. – Dzieci, które zabiłam, doprowadziły mnie do Boga.